sobota, 3 grudnia 2011

3.12.2011 – wycieczka na wyspę Jamesa Bonda 22.00


Wreszcie udało się zobaczyć coś poza Ao Nang :) dziś byliśmy na całodniowej wycieczce pod hasłem „wyprawa na wyspę Jamesa Bonda”, ale po kolei.

Tym razem zacznę od opisania nocy bo była ciekawa. Mieliśmy małą przygodę, niemal jak z horroru ;) która na szczęście skończyła się dobrze.
Kładłem się wczoraj spać później niż Aurelia  buszując jeszcze nieco po Internecie. Postanowiłem przed snem zasłonić okno firanką, bo miałem wrażenie, że wpadają nam do pokoju komary. Przerwało to jednak czujny sen Aurelii i dostałem ochrzan na dobranoc, że zwariowałem przecież mamy wystarczająco duszno. No nic, zwinąłem się w kłębek jak piesek na swoim łóżku i zasnąłem. Nagle zostałem wyrwany ze snu przez jakiś hałas i widzę Aurelię biegnącą w kierunku okna krzyczącą i machającą rękami. Pierwsza myśl na półprzytomno to, że jednak coś z tymi komarami, ale Aurelia coś do kogoś krzyczy i to po polsku??!!

Okno było otwarte, bo było bardzo duszno, rzeczywiście odsłoniłam grubą zasłonę, żeby choć trochę powietrza wpadało do pokoju. Obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy, spojrzałam w czarną otchłań otwartego okna i wydawało mi się, że to małpa siedzi na parapecie i chce wejść do środka. Podbiegłam i krzyknęłam zatrzaskując okno.
- Aurelia

Zrozumiałem, że coś nie tak i coś się tam przy oknie dzieje. Jest to tym bardziej dziwne, że mieszkamy na drugim piętrze. Podbiegam do Aureli i widzę tuż przy naszym oknie białego faceta w okularkach od którego wyraźnie czuć alkohol, stojącego na klimatyzatorze i trzymającego się naszego okna. What’s the problem!!! - drzemy się przerażeni, a facet z uśmiechem i spokojem – I lost my key and try to get to my room. Szajbus kompletny w tym stanie i na tej wysokości. Jak tu się wdrapał? Przecież za chwilę będziemy mieli kalekę albo trupa. Wciągnęliśmy go przez okno to pokoju. Poprzewracał nam stojące pod ścianą szklanki, nakrzyczeliśmy i wywaliliśmy drzwiami. Była 4:00 nad ranem. Nockę już mieliśmy do tyłu.

Po kolejnej „spokojnej” nocy w pięknym tajskim kurorcie wstaliśmy 7:15 by zdążyć na umówioną godzinę początku naszej wycieczki. Miało się zacząć transferem z naszego hotelu, więc zwarci i gotowi czekamy od 15 minut przed hotelem. Bez śniadania oczywiście, bo przed 10:00 lokale są pozamykane. Zjedliśmy tylko kilka wafelków kupionych w 7eleven (tutejsza żabka). Zapowiadanego transferu nie ma no to wleczemy się do naszego biura, na szczęście mamy blisko, i tam uspokojeni przez panią z biura czekamy kolejne 15min. Wreszcie jest :) ładujemy się do klimatyzowanej Toyoty Commuter na wygodne kanapy pomiędzy innych zgarniętych z hoteli wcześniej klientów i w towarzystwie bardzo sympatycznego, świetnie mówiącego po angielsku przewodnika ruszamy do sąsiedniej prowincji. Tam zjeżdżają się kolejne dwa busiki i pakują nas to łodzi (tzw. longtail boat). Płyniemy w kierunku największej atrakcji wycieczki tzw. Wyspy Jamesa Bonda. Jest to charakterystyczna skalna maczuga stercząca w zatoczce, która została wykorzystana w filmie o agencie 007 z 1974r „Człowiek ze złotym pistoletem”. 


 Miejsce z którego oglądamy wyspę agenta też jest bardzo ciekawe. Ma piaszczyste plaże i fantazyjne wapienne skały.



Aż trudno odmówić sobie uczepienia się którejś, a że fajne formacje były tuż przy stoliku strażników parku to Aurelia miała mało czasu na zrobienie zdjęcia w akompaniamencie krzyków - not allow!!!


Po 20min (zdecydowanie za krótko) zapakowani na powrót do łodzi płyniemy w rejon skalnych grot i łuków nad wodą, gdzie można sobie popływać na kajaku (tzw. kanyoning) pod warunkiem, że ktoś wykupił również tą opcję w pakiecie wycieczki (200BTH/os - 20zł/os). Pozostali (czyli wszyscy Polacy w tym i my) czekają na zakotwiczonych stateczkach po środku pięknej zatoki.

te drzewa na brzegu to mangrowce inaczej namorzyny, mają ciekawy system korzeniowy filtrujący słoną wodę:)
 Kolejny punkt programu – płyniemy do zbudowanej na wodzie na palach wioski muzułmańskiej. Mamy tu zjeść lunch wliczony w koszty wycieczki. Robią tak chyba wszystkie wycieczki bo od strony morza wioska zaczyna się sporymi lokalami, gdzie co chwila pojawia się kolejna grupa. Naszą grupę sadzają przy czterech sporych okrągłych stołach. Lunch jest nawet niezły, pomijając małe nieporozumienie, gdy podano nam danie przeznaczone dla innej wycieczki i pałeczki kurczaka trzeba było grzecznie zwrócić :) Wioska zamieszkiwana jest przez 1300os. Jest tu szkoła i meczet. 


 Niemal cała jest jak arabski suk, albo pasaż handlowy. Składa się z nieprzerwanego ciągu zadaszonych kramików. Po obiedzie mała przechadzka alejkami. Trzeba uważać bo tak jak i w suku łatwo tu zginąć, ale jest to świetna okazja do zrobienia kilku ciekawych zdjęć.



Następny punkt to tzw. Monky Cave (jaskinia małp). Jest to ciekawa jaskinia z bogatą szatą naciekową zamieniona w świątynię buddyjską z główną atrakcją – posągiem leżącego buddy.


 Miejsce przed jaskinią upodobały sobie małpy. Jest tu ich naprawdę spora gromada i choć są wdzięcznymi obiektami do fotografowania trzeba uważać, by w chwili nieuwagi nie stać się obiektem ataku i kradzieży lub nawet pogryzienia.
Dotrwaliśmy do ostatniej atrakcji – kąpiel w wodospadach w Jednym z licznych parków porośniętych dżunglą. 


 W zasadzie wodospad zaczął się już przed dojazdem do parku. Zaczął padać coraz bardziej intensywny deszcz. Mimo braku zamiaru kąpieli pobiegliśmy ścieżką w głąb dżungli popodziwiać prawdziwy las deszczowy ;)


W strugach lejącego deszczu wracaliśmy busikiem długą drogą do naszego Ao Nang. Cała wycieczka kosztowała 1000BTH/os (100zł/os). Podobało nam się choć tempo raczej wariackie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz