czwartek, 1 grudnia 2011

2.12.2011 Ao-Nang Beach 14.00


Dziś plan był konkretny. Śniadanie i przeprawa przez kanion do Railay Beach. Problemy zaczęły się już na początku, bo większość restauracji, jak się okazało zaczyna swój dzień od 10.00. Wkurzeni poszliśmy najpierw wykupić na jutro wycieczkę na wyspę Jamesa Bonda, żeby po południu się nie okazało, że jest za późno. Wczoraj w jednym biurze dowiedzieliśmy się, że jest wysoki sezon i od razu trzeba rezerwować miejsce, bo może ich zabraknąć. No jak się okazało, aż tak źle nie jest. A potem szukaliśmy miejsca, żeby szybciej coś przegryźć i ruszyć w trasę. Na szczęście we włoskiej knajpie, gdzie głównie serwują pizzę, jakieś śniadanie się znalazło. No i wyruszyliśmy. Trasę już znaliśmy, szybko doszliśmy do rzeczki, którą trzeba przejść, tylko że po wczorajszej burzy jej wygląd się zmienił. Wartki nurt, kolor wody – glina, nie widać na ile jest głęboka. Ja poszłam pierwsza w razie co, nurt był mocny.


 I w górę po schodkach, małpiszonów nie było. Szło się spokojnie. Wyszliśmy na drugą plażę i od razu chcieliśmy wejść pomiędzy hotele, żeby za całą zabudową poszukać ścieżki w górę. A tu przed nami wyrasta strażnik i pyta nas o nr naszego pokoju. Mówimy, że tu nie mieszkamy, skierował nas na plażę. Do sektora hotelowego mogą wchodzić tylko goście, którzy wykupili nocleg.


Idziemy jeszcze z małą nadzieję na pomost, gdzie cumują łodzie, może stąd zabiorą nas na Railay Beach. Tak owszem 500Bth/os(50zł), na naszej przystani bilet kosztuje 100Bth/os(10zł). Tu też widać skutki wczorajszej burzy. Z wody wystaje dach zalanej dużej motorówki. No cóż zaczęliśmy odwrót. Tym razem prawie całą drogę mostkiem i schodkami towarzyszyła nam cała ekipa małp.


 Po przemarszu z powrotem na przystań, wróciliśmy do hotelu trochę odsapnąć. Kłopoty żołądkowe jednak osłabiły organizm. Po nocnym chłodzie pozostało tylko wspomnienie, a prysznic brany przy każdej okazji zmywa pot tylko na kilka minut. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz