środa, 16 listopada 2011

16.11. 2011 18.30 Bangkok

Wszystko mieliśmy zaplanowane. Zaczęliśmy od położonego nieopodal kompleksu pałacowego. Jest on bardzo duży więc kilka godzin potrwa zanim cały zobaczymy. Trasę przeanalizowaliśmy na google map i w drogę. Kompleks był już widoczny z daleka, gdy przechodząc przez ulicę. Zaczepił nas jakiś profesor - jak się przedstawił, który nieopodal wykłada na tutejszym uniwerku. Zapytał skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Wyjaśnił nam, że dziś jest jakieś święto, więc kompleks będzie dopiero czynny od 14-18. A tu 11 rano. Profesorek wziął naszą mapę i rozrysował nam co możemy zobaczyć zanim go otworzą. Zawołał motorikszę i ustalił kwotę za którą miał nas gość obwozić - 40 BTH (4zł). No to w drogę. Najpierw świątynia całkiem fajna z potężnym 32m Buddą :)


 
Potem biuro turystyczne sieci TAT bardzo tanie, tak twierdził prof. juz za 60 euro zaproponowano nam 2 noclegi w Chiang Mai - ogółem niewypał, ale zobaczyliśmy miejsce :) Potem zakład krawiecki.  Miało być centrum handlowe jakieś tam, a był sklep gdzie szyją garnitury i sukienki na miarę. To na prośbę naszego rikszarza - za to że nas zawiózł do tego sklepu dostaje talon na paliwo. Posiedzieliśmy 10 minut. Rafał poprzymierzał trochę i dalej następna świątynia, bardzo wysoko położona, dobry punkt widokowy.

Wracamy, a  naszego rikszarza wcięło, przyplątał się inny w zastępstwie, że niby teraz on nam  pomoże, bo tamten musiał już jechać, nawet mu nie zapłaciliśmy. Nowy rikszarz powiedział nam że kompleks pałacowy jest otwarty normalnie czyli od 9-do 15.30. Czas naglił więc do kompleksu. Wszystko pięknie bo została jeszcze godzina do zwiedzania, ale zamiast 250 BTH (25zł) za bilet wg najbardziej aktualnego przewodnika Pascal teraz jest 400BTH (40zł). Kwestię przesunęliśmy na jutro. I dawaj z buta do Wat Po - leżący Budda 46 m długości. Świątynia ładna, porobiliśmy trochę fotek.


A teraz do Wat Arun (świątynia świtu) - kompleks porcelanowych wież z najwyższą dochodzącą do 140m. Niby niedaleko, ale musimy pokonać rzekę. Maszerujemy już sporo czasu wyposażeni tylko w darmową mapkę z informacji turystycznej. Nieustanne wątpliwości, negocjacje z napotykanymi taksiarzami i riksiarzami prubującymi zedrzeć z nas, obcierające sandały i kurczący się czas do zamknięcia obiektu omal nie doprowadza do awantury ;) na szczęście na skrzyżowaniu pojawił się anioł stróż czyli pan policjant, który złapał dla nas rikszę i ostatnie 5 km śmignęliśmy jak torpeda ;)


Z góry świątyni dostrzegłam przystań promową. Za całe 3 BTH (30gr) od osoby przepłynęliśmy rzekę.

Jedyne ślady powodzi to poukładane w wielu miejscach worki z piaskiem i zamurowane przejścia :)


Potem riksza na Kao San. Po raz kolejny upewniamy się, że ten "wulkan" będziemy w przyszłości omijać ;) Obiadek w ulicznej knajpie - Rafał jak twierdzi jadł najlepiej doprawionego kurczaka w życiu :) - prysznic i znów na miasto.
aurelia i rafał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz