Jedziemy ok. 0.30 przystanek, trochę już przysnęliśmy, choć film grał prawie do końca. Patrzę podjechaliśmy do McDonalda. Nawet się ucieszyłam, bo w autobusie dawali każdemu mało jadalne słodkie bułki z nadzieniem budyniowym lub czekoladowym. Wysiadamy i najpierw bieg do toalety – postój 20 minut. A potem do lokalu, biegam, szukam tych hamburgerów, a tu stoją skośnookie panie i podają jedzenie, tylko nieco inne. W tym nocnym amoku nie dostrzegłam że napis żółto – czerwony jest, ale po ichniemu. Jest to jadłodajnia tajska. Do wyboru, jakieś dziwne mięso polane sosem, skrawki mięsne w jakiejś zupie itp. A wszystko to za darmo po okazaniu biletu :) Ja wybrałam pikantny rosół z makaronem kiełkami, kulkami chyba z kurczaka i czymś mięsnym niezbyt smacznym. Rafał asekuracyjnie wziął pepsi i czekał na efekty mojej zupki. Na szczęście efektów brak.
Dalej jechaliśmy już do rana non stop. Ok. 8.00 stanęliśmy na jakimś tam dworcu autobusowym, kobitka z obsługi nic nie powiedziała, większość Tajów wysiadła, a reprezentacja europejska siedzi grzecznie i czeka. Autobus silnika nie wyłączył, więc nie ma co ryzykować wyjścia za potrzebą. Po 10 minutach autobus ruszył dalej, trochę niefajnie, bo nie było postoju, do celu jeszcze mamy ponad 2 godziny, a kibelek w autobusie ma baaardzo wiele do życzenia. Po ok. 10 minutach autobus znów staje, kobitka coś tam wrzeszczy po swojemu wyłapujemy tylko Chiang Mai wszyscy zaczynają wychodzić, co jest grane? Już? Chiang Mai wita ponad 2 godziny przed czasem. Wysiedliśmy na jakiejś ulicy nie mając zielonego pojęcia gdzie jesteśmy. A tym czasem 10min temu zatrzymaliśmy się na Chiang Mai-skim dworcu. Prawdopodobnie Pani tą informację celowo zataiła, aby dać zarobić znajomym riksiarzom, co nadaje nowego sensu słowu zataić ;) Stoimy z plecakami i podchodzi do nas riksiarz, pytamy czy do centrum nas podwiezie, ok. ser. Podał cenę 60 Bathów, tyle co w przewodniku – jedziemy, a pan już proponuje hotel, Only looking ser, very chip. Dobra zobaczymy.
Tym sposobem o 9.00 byliśmy już zameldowani w hotelu „Chiangmai Inn”. Za pokój z „fanem” płacimy 200 Bathów(20zł). Wi –fi i ciepły prysznic w cenie.
O 12.00 wymaszerowaliśmy na miasto. Centrum Chiang Mai, gdzie znajduje się większość atrakcji jest na tyle małe, że przebiegliśmy je w kilka godzin. Świątynie są piękne, jednak mieliśmy dziś lekki przesyt złotych posagów buddy.
Wykończeni upałem wylądowaliśmy w sympatycznej restauracji na obiedzie i do tego trafiła się Aurelii wyjątkowo dobra kawa z ekspresu. Mimo, że to pn. Tajlandii, słońce i temp. nie odpuszczają :)
Wieczorem wybieramy się na nocny targ. Zobaczymy czy rzeczywiście jest tak atrakcyjny jak piszą blogerzy i przewodniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz