piątek, 25 listopada 2011

Kambodża, przejazd Bangkok-Siem Reap 25.11.2011 godz. 23.30


Pobudka 4.15 rano, wymarsz z hotelu 5.00 na dworzec kupić bilety. Ze wzgl. na 3 klasę nie ma rezerwacji miejsc, a bilety można kupić tylko w dniu wyjazdu, ale za to 48BTH (4.80zł)/os. Mieszkańcy Tajlandii jeżdżą 3kl za darmo. Pociąg odjeżdża 5:55. Gdy weszliśmy na peron pociąg już stał. Wizje 3  klasy mieliśmy jedną – tłum ludzi i walka, żeby w ogóle dostać się do pociągu (tak to wygląda w Indiach). A tu miła niespodzianka dużo wolnych miejsc, każdy siada sobie na swojej czwórce, wszędzie okna otwarte jak szeroko. Ogółem jest miło i przyjemnie. Trochę martwiłam się o brak śniadania, a tu idzie pani przez wagon z koszykiem i sprzedaje różności wybrałam klopsiki mielone i ryż. Za chwilę pojawił się następny pan sprzedawca i już piłam kawę. Normalnie cóż więcej trzeba do szczęścia. Ok. 12.00 mieliśmy dojechać do Aranyaprathet – miejscowość przygraniczna przed Kambodżą. Upał się wzmagał, ale nic to jedziemy.


 Podczas jazdy bardzo często się zdarzało, że pociąg zwalniał do 10km/h. Potem stawał, a następnie zaczynał się cofać, znów przystawał, następowało potężne szarpnięcie całym składem, a potem powolutku znów troszkę jechaliśmy do przodu. Trwało to prawie do 16.00. Okazało się, że jest problem z lokomotywą i na przedostatniej stacji została wymieniona, więc ostatnie 25km mknęliśmy 100 /h. Po 10 godz. półżywi wysiadamy i już pani riksiarz ustala z nami dowóz do granicy. Jedziemy 6 km w 5 minut za 80BTH (8zł) prosimy o zawiezienie prosto do granicy. Riksza zatrzymuje się przed jakimiś budynkami wyglądającymi jak biuro i pojawiają się panowie, którzy od razu wciągają nas do biura i każą wypełniać formularze dla przyjeżdżających do Kambodży, pomagają, a potem pytają jak chcemy dojechać do Siem Reap. Obok inni turyści robią to samo. Mówimy, że taksówką. Ależ oczywiście mają taką opcję 600 Bth/1os. w tym momencie skołowani zorientowaliśmy się, że to nie jest żadna granica tylko jacyś naciągacze. Wstajemy i dziękujemy i słyszymy - get out. Idziemy prosto widzimy budowlę przypominającą bramę. Czyli granica. Dookoła ruch jak w ulu, pełno straganów, full ludzi no i co najważniejsze wielu chętnych do pomocy tzw. myfriendów :) zabudowania miejskie, ale gdzie ta granica? Nie widzimy żadnych drogowskazów, posterunków itp. Idziemy na czuja. Weszliśmy do jakiegoś banku zapytać. Coś nam wskazali.
 W końcu znaleźliśmy napis związany z paszportami no to idziemy doszliśmy do kolejeczki posuwa się nawet dość szybko. Teraz my pan podbił nam paszporty no to wychodzimy szczęśliwi, a tu znów miasto i co dalej, gdzie iść. Pytamy jednego w mundurze i mówi 300 m prosto. 


Doszliśmy dopiero teraz do granicy kambodżańskiej ta przed tem to była tajska podbili nam wyjazd, a teraz wjeżdżamy. Zeskanowali mi dłoń i kciuk, podbili paszport i już. Zaraz dalej był Free Shutle bus, który dowiózł nas do dworca na którym brało się taxi, autobus lub busik do Siem Reap. Akurat tak się złożyło, że była z nami dwójka anglików, która przemęczyła  z nami podróż pociągiem i z nimi pojechaliśmy taxi 12 $/1os. po 2 godzinach dojeżdżamy, ale to nie koniec „miłych” niespodzianek. Najpierw gdy pytaliśmy kierowcę, gdzie nas wysadzi powiedział, że koło swojego biura, nie może w centrum. Pod koniec jazdy obiecał, że zawiezie nas do naszych hoteli, tylko  na chwilkę stanie przed swoim biurem bo musi coś przekazać komuś. Gdy stanął drzwi otworzyli nam jacyś faceci i zaczęli wykrzykiwać, że to już konieć trasy i mamy wysiadać, a my, że nigdzie nie idziemy. Jatka trwała z 5 minut, poczym wysiedliśmy. Super, środek miasta w tzw szczerym polu. Tuk – tuki olaliśmy i idziemy. Taki jeden się za nami przyplątał i marudzi "Only one dolar". W końcu wsiedliśmy, ale chcieliśmy do centrum. Jedziemy, po jakiejś chwili zaczyna reklamę hotelu nocleg za 6$. Pojechaliśmy zobaczyć było nawet nie najgorzej: TV, wi-fi, łazienka, ale podejrzanie intensywny zapach olejku. zgodziliśmy się. Wypakowaliśmy trochę rzeczy i gdy Rafał poszedł do łazienki woła mnie, a tu karaluch powyżej 3 cm. Wołamy panią z obsługi, że mamy problem, a ona leci z raidem psika gdzie popadnie, karaluch zdechł. Pani poszła a tu wyłazi następny. Tym razem wzięłam od pani raida i załatwiłam go sama. Ok. poszliśmy na kolację i jedząc uradziliśmy sprawdzić hotel do którego chcieliśmy jechać od razu. Znaleźliśmy go warunki super, pokój wolny jest, decyzja podjęta przeprowadzamy się. Gdy wróciliśmy w łazience było już 10 karaluchów, a jeden niedobity latał po pokoju. 


Zapach olejku powoli ustępował i wyraźnie czuliśmy grzyb. Szybka ewakuacja i w końcu o 22.00 dotarliśmy do naszego miejsca przeznaczenia. Hotel - Golden Temple Villa, którego reklama brzmi - 4 Star Accommodation @ 2 Star Rates.  Przez najbliższe 3 dni wypoczywamy J w komforcie doba 17$ za noc.



2 komentarze:

  1. Kambodża - dla mnie (dla przeciętnego Polaka) na samo słowo włos się jeży i oczami wyobraźni widzę Rambo wyskakującego zza krzaka. Realizującego tajną misję w dżungli.
    10h w pociągu, gdy patrząc na mapę do granicy jest ok. 250km? Ktoś jeszcze narzeka na PKP? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. z pociągami mamy wyjątkowego pecha, ale w Indiach przeżyliśmy większe spóźnienia :)
    Też miałem kiedyś podobne skojarzenia. Człowiek buduje sobie obraz świata na podstawie filmów. Całe szczęście, że nie wszyscy Niemcy to ssmani z karabinami ;)

    OdpowiedzUsuń