wtorek, 29 listopada 2011

30.11.2011 godz.12.00 Ao Nang Beach



Dziś wstaliśmy o 3:45 szybkie pakowanko i przed hotel szukać taksówki. W zasadzie szukać nie trzeba bo tutaj w okolicach słynnej imprezowi Khao San zawsze dużo ich stoi. Po minucie siedzimy w klimatyzowanej różowej toyocie z crazy driverem. W wędkarskim kapelusiku i okularach ze skośnymi oczami przypominał insekta ;) Cały sufit samochodu wyklejony był zdjęciami pasażerów zrobionymi chyba jakimś ukrytym aparatem za szybą kierowcy bo na każdym również go było widać. Cena nie najgorsza za kurs do lotniska 400 BTH (40zł). Gdy tylko ruszył szybko zapięliśmy pasy. Pierwszy raz jechaliśmy ulicami centrum miasta 120km/h. Kierowca tylko trąbił i migał światłami na napotkane pojazdy. Naprawdę jakiś wariat. Aurelia miała wrażenie, że samochód frunie. W tym tempie na lotnisku byliśmy w 20 kilka minut i to omijając autostrady. Podwiózł nas przed samo wejście podstawiając lotniskowy wózek do transportu bagażu. Na koniec wręczył Aurelii wizytówkę.


 Suvarnabhumi Internatinal Airport

Mieliśmy sporo czasu w terminalu więc szukaliśmy jakiegoś miejsca żeby zjeść śniadanie. Wyboru dużego nie było McDonalds 80BTH (8zł) za małego hamburgera z jajkiem, jakimś klopsem i listkiem sera. Smakowało to nie najciekawiej. Aurelia stwierdziła dosadniej – nie będę cytował ;)
Za to mieli wi-fi więc sobie poklikaliśmy. Następnie popędziliśmy do samolotu i nim niedospani zdążyliśmy zmrużyć oko po godzinie już lądowaliśmy na Krabi.
 Schutle bus za 150 Bth/os zawiózł nas z przed lotniska do Ao Nang beach ok. 40 min. Całkiem przyjemnie, klima, wygodne siedzenia. Wysiedliśmy no i w która stronę iść? Możliwości było mniej niż zwykle, przed nami morze;) lub droga w prawo lub w lewo. No to poszliśmy w prawo, mijając co chwilę coraz bardziej wypasione hotele. W końcu weszliśmy do jednego aby w ogóle zorientować się w cenie. 2200 Bth za noc 220zł to najniższa cena, poszliśmy dalej i ciągle nic. No to w tył zwrot i z powrotem tą samą trasą ku centrum miasta. W sumie gdyby nie solar i nasze plecaczki, nie było by najgorzej. W centrum zaczęły się pojawiać nazwy Guesthosów z większą nadzieją wchodziliśmy w wąskie, śmierdzące uliczki i co? Pozamykane, a reklama wisi. Powrót do głównej arterii i idziemy dalej. Zaczepiła nas jakaś babka z lokalnego biura turystycznego, oferując bardzo tanie bungalowy za 700 BTH (70zł) noc. Idziemy dalej w domkach z dykty ze spider-ami nam się nie uśmiecha spędzić 6 dni. Kawałek dalej wysoko po schodach trzeba się wspiąć i znów guesthouse. W sumie to widać zakład fryzjerski, a nie recepcję hotelu, ale krzyczę do faceta ile kosztuje noc, wchodzić nam się już nie chce. Ok. 40 minut już szukaliśmy pokoju. Oczywiście tak niewyraźnie odpowiedział, że trzeba było wejść. No i po krótkiej dyskusji z fryzjer zaoferowano nam pokój z fanem i ciepłą wodą, oraz free wi-fi za 600BTH(60zł) noc.


 Nauczeni doświadczeniem z Kambodży (karaluszki) na razie zapłaciliśmy za 2 noce. Facet  przyjął nas w salonie fryzjerskim. Jak się okazało  recepcja, fryzjer i salon masażu jest to jedno pomieszczenie. Co za ekonomia :) Mamy ładny pokoik z pięknym widokiem. Jeżeli po dzisiejszej nocy będzie ok. – zostajemy do końca.

 widok z naszego okna :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz