Jeszcze podsumowując naszą podróż Chiang Mai – Bangkok.
Wychodząc z hotelu w Chiang Mai na pociąg do Bangkoku okazało się, że tuk-tuka (motorikszę) znaleźliśmy już przed wyjściem za bramę hotelu. Właściwie to on nas znalazł. Przechodząc obok konsumujących posiłki w hotelowym ogródku zostaliśmy zaczepieni przez jakiegoś grubaska, okazało się, że to pani i że jest kierowcą tuk-tuka. Pani słysząc, że chcemy się dostać na dworzec porzuciła obiad i popędziła za nami z puszką piwa. Po czym w wesołym nastroju wymijając slalomem uliczne korki w 15min zawiozła nas na stację. Aurelia się ucieszyła, a ja zdenerwowałem, bo doświadczenie uczy, że jak coś idzie zbyt gładko to za chwilę będą kłopoty no i co 19 godzin w pociągu zamiast 11 ;)
Wychodząc z hotelu w Chiang Mai na pociąg do Bangkoku okazało się, że tuk-tuka (motorikszę) znaleźliśmy już przed wyjściem za bramę hotelu. Właściwie to on nas znalazł. Przechodząc obok konsumujących posiłki w hotelowym ogródku zostaliśmy zaczepieni przez jakiegoś grubaska, okazało się, że to pani i że jest kierowcą tuk-tuka. Pani słysząc, że chcemy się dostać na dworzec porzuciła obiad i popędziła za nami z puszką piwa. Po czym w wesołym nastroju wymijając slalomem uliczne korki w 15min zawiozła nas na stację. Aurelia się ucieszyła, a ja zdenerwowałem, bo doświadczenie uczy, że jak coś idzie zbyt gładko to za chwilę będą kłopoty no i co 19 godzin w pociągu zamiast 11 ;)
rafał
Bangkok
Tym razem ustaliliśmy nową strategię działania. Mianowicie ja siedziałam i piłam kawę na dworcu kolejowym z dużymi plecakami, a Rafał z małym plecaczkiem poszedł w okolicy szukać hotelu. Rozeznanie wstępne terenu zrobiliśmy w Lonely Planet. Po niedługim czasie wędrowaliśmy już razem obładowani do pobliskiego hotelu. „Your Place Guesthaus”- piękny pokój z 2 osobowym łóżkiem, wentylatorem, prysznicem, wi-fi i śniadaniem za 600Bth (60zł). Pomysł narodził się nam w pociągu, gdy rano wracaliśmy z Chiang Mai, aby granicę kambodżańską poznać od strony linii kolejowej. W ten sposób blisko będziemy mieć jutro do pociągu, który rusza o 5.55 rano. Poza tym mamy nadzieję, że dzięki temu będzie o czym pisać na blogu bo jest to pociąg III klasy i podratujemy budżet ;)
Tym razem ustaliliśmy nową strategię działania. Mianowicie ja siedziałam i piłam kawę na dworcu kolejowym z dużymi plecakami, a Rafał z małym plecaczkiem poszedł w okolicy szukać hotelu. Rozeznanie wstępne terenu zrobiliśmy w Lonely Planet. Po niedługim czasie wędrowaliśmy już razem obładowani do pobliskiego hotelu. „Your Place Guesthaus”- piękny pokój z 2 osobowym łóżkiem, wentylatorem, prysznicem, wi-fi i śniadaniem za 600Bth (60zł). Pomysł narodził się nam w pociągu, gdy rano wracaliśmy z Chiang Mai, aby granicę kambodżańską poznać od strony linii kolejowej. W ten sposób blisko będziemy mieć jutro do pociągu, który rusza o 5.55 rano. Poza tym mamy nadzieję, że dzięki temu będzie o czym pisać na blogu bo jest to pociąg III klasy i podratujemy budżet ;)
Jeszcze przed wyjazdem niektórzy w nawiązaniu do filmu „Kac Vegas w Bangkoku” życzyli, aby Bangkok nas nie pochłonął, a tymczasem jednak stało się ;) – na krótką chwilę - ale po kolei.
O 15.00 wyruszyliśmy na miasto chcieliśmy trochę głębiej spenetrować China Town. Szliśmy z przewodnikiem w ręku. Rozglądaliśmy się za jakimś miejscem żeby coś zjeść. Zaczepił nas sympatyczny młody facet, który najwyraźniej chciał być miły i nam pomóc. Zaproponował nam poznanie China Town od strony rzeki. Godzinny rejs jakimś promem miał kosztować 20 Bth/ os (2zł). Wezwał nam tuk-tuka, wszystko wyjaśnił kierowcy i pognaliśmy na przystań. Stwierdziliśmy, że zjemy coś później, bo jest ładne słońce to warto porobić fajne zdjęcia. Wysiedliśmy, podchodzi do nas pan zacierający rączki na widok klientów zaprasza, żebyśmy usiedli i przedstawia nam swoją ofertę, która wynosiła 1000Bth/os (100zł). Jak by w nas piorun strzelił w tył zwrot i szukamy jakiejś jadłodajni i nic. Pytam jakiegoś turysty, gdzie tu można coś zjeść, a on mówi, że co najmniej 15 min. trzeba iść w przeciwnym kierunku, z którego szliśmy. Coraz bardziej głodni przyspieszamy, mamy nadzieję bo spotykamy dużo białych turystów. Dookoła tylko drogie butiki i sklepy z biżuterią. W końcu zatrzymujemy się na jakimś skrzyżowaniu i zaczepia nas gość pytając dokąd idziemy, a my że do China Town. On na to, że to zupełnie w drugim kierunku. Załamaliśmy się, mówimy, że chcemy coś zjeść. Pan pyta, czy może być to jedzenie tajskie? My że nie ma problemu. Załatwił nam rikszę i pojechaliśmy jak się okazało do dzielnicy wieżowców do restauracji, gdzie kwoty nas dobiły. W tył zwrot i na ulicę na której prawie nic nie ma. Straciliśmy przy tym zupełnie orientacją i nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Nie mogliśmy tych miejsc znaleźć na mapie. Dowlekliśmy się do ulicznych budek, ale sprzedawali tam dziwne rzeczy. Obok była jakaś jadłodajnia, trochę ludzi siedziało, aczkolwiek widok wnętrza i zapachy jak na wybiegu dzikich kotów nie zachęcały za bardzo. Pomimo oporów głód nakłonił nas do pozostania, coś do zjedzenia szukaliśmy już ponad godzinę, a od śniadania w pociągu nic nie jedliśmy. Wnętrze może nie najładniejsze (Aurelia żartuje – bałem się iść do wc – Rafał), ale jedzenie mieli dobre i tanie. Za wszystko zapłaciliśmy 90 Bth/2os(9zł).
O 15.00 wyruszyliśmy na miasto chcieliśmy trochę głębiej spenetrować China Town. Szliśmy z przewodnikiem w ręku. Rozglądaliśmy się za jakimś miejscem żeby coś zjeść. Zaczepił nas sympatyczny młody facet, który najwyraźniej chciał być miły i nam pomóc. Zaproponował nam poznanie China Town od strony rzeki. Godzinny rejs jakimś promem miał kosztować 20 Bth/ os (2zł). Wezwał nam tuk-tuka, wszystko wyjaśnił kierowcy i pognaliśmy na przystań. Stwierdziliśmy, że zjemy coś później, bo jest ładne słońce to warto porobić fajne zdjęcia. Wysiedliśmy, podchodzi do nas pan zacierający rączki na widok klientów zaprasza, żebyśmy usiedli i przedstawia nam swoją ofertę, która wynosiła 1000Bth/os (100zł). Jak by w nas piorun strzelił w tył zwrot i szukamy jakiejś jadłodajni i nic. Pytam jakiegoś turysty, gdzie tu można coś zjeść, a on mówi, że co najmniej 15 min. trzeba iść w przeciwnym kierunku, z którego szliśmy. Coraz bardziej głodni przyspieszamy, mamy nadzieję bo spotykamy dużo białych turystów. Dookoła tylko drogie butiki i sklepy z biżuterią. W końcu zatrzymujemy się na jakimś skrzyżowaniu i zaczepia nas gość pytając dokąd idziemy, a my że do China Town. On na to, że to zupełnie w drugim kierunku. Załamaliśmy się, mówimy, że chcemy coś zjeść. Pan pyta, czy może być to jedzenie tajskie? My że nie ma problemu. Załatwił nam rikszę i pojechaliśmy jak się okazało do dzielnicy wieżowców do restauracji, gdzie kwoty nas dobiły. W tył zwrot i na ulicę na której prawie nic nie ma. Straciliśmy przy tym zupełnie orientacją i nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Nie mogliśmy tych miejsc znaleźć na mapie. Dowlekliśmy się do ulicznych budek, ale sprzedawali tam dziwne rzeczy. Obok była jakaś jadłodajnia, trochę ludzi siedziało, aczkolwiek widok wnętrza i zapachy jak na wybiegu dzikich kotów nie zachęcały za bardzo. Pomimo oporów głód nakłonił nas do pozostania, coś do zjedzenia szukaliśmy już ponad godzinę, a od śniadania w pociągu nic nie jedliśmy. Wnętrze może nie najładniejsze (Aurelia żartuje – bałem się iść do wc – Rafał), ale jedzenie mieli dobre i tanie. Za wszystko zapłaciliśmy 90 Bth/2os(9zł).
przed wejściem do naszej jadłodajni
Najedzeni wychodzimy, chcemy złapać rikszę do China Town. Gość podał cenę 150 Bth i nie chciał się targować. No to sobie poszliśmy, był tylko mały problem, bo nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Przemaszerowaliśmy kilka przecznic w kierunku większego ruchu. Mijamy piękne wieżowce.
Zaczepiamy jakąś panią która zna 2 słowa na krzyż po angielsku, ale generalnie to tłumaczy nam po chińsku. Jedyne co zrozumieliśmy to nazwa kolejki Sky Train. Poszliśmy w jej kierunku. Tłum ludzi i korki wyraźnie rosły.
Otoczenie zamieniało się w super nowoczesną dzielnicę. Ludzie w tłumie też poubierani jakby lepiej. Znaleźliśmy się na stacji Sky Train.
Zaczepiamy kilka osób coś nam próbują tłumaczyć, ale mamy ciągłą niepewność. Gdzie jesteśmy, w którą stronę jechać jak kupić bilet, jak przejść bramki. Stawiamy kolejne kroki trochę po omacku czując, że jednak prowadzą nas do celu. Jedna stacja kolejką, 2 stacje metrem – inny świat – i jesteśmy między stacją Halampong i naszym hotelem. Miejska dżungla pokonana :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz